Transport międzynarodowy działa na zasadzie naczyń połączonych i każda zmiana w systemie może doprowadzić do odczuwalnych efektów. Kryzys wywołany blokadą Kanału Sueskiego okazał się być poważniejszy niż ktokolwiek zakładał na samym jego początku. Mateusz Myszyński, kierownik działu handlowego BBA Transport System, tłumaczy jak obecnie wygląda sytuacja, dlaczego w ostatnim czasie wzrosły stawki za transport w 2021 oraz jakie są prognozy na najbliższy czas. Zapraszamy do lektury!
Jak przestój w Kanale Sueskim wpłynął na sytuację w transporcie międzynarodowym?
Nie będzie dużą przesadą określić obecną sytuację jako tragedia. W świetle blokady Kanału Sueskiego producenci, importerzy i eksporterzy postanowili wykorzystywać możliwe alternatywy. Są to dłuższe połączenia morskie bądź rozwiązanie kolejowe, przewóz Nowym Jedwabnym Szlakiem. Z tych dwóch rozwiązań transport kolejowy okazał się być bardziej atrakcyjny, dlatego zapotrzebowanie na niego wzrosło bardzo gwałtownie i nie dało się go w pełni kontrolować. Skutkiem tego jest sytuacja analogiczna do tej z okresu listopad-styczeń: brakuje kontenerów, a trasy są zapchane.
W wyniku tego wzrostu zapotrzebowania terminy dostaw uległy zmianie. Obecnie czas oczekiwania na wolne miejsce wynosi od 2 do nawet 4 tygodni, podczas gdy jeszcze niedawno było to raptem kilka dni. Jako BBA Transport System nie odczuwamy tego aż tak dotkliwie, bo korzystamy ze sprawdzonej sieci agentów, szerokiego wachlarza rozwiązań i optymalizujemy proces na poziomie decyzji co do terminalu nadania.
Nie zmienia to faktu, że ceny musiały wzrosnąć. Kontenery funkcjonują jako dobro wielokrotnego użytku – kiedy wszystkie znalazły się w Europie, zabrakło ich w Chinach. Klienci boleśnie odczuli więc wzrost cen do poziomu z listopada, a przed zatorem stawki zbliżały się do standardowych przedepidemicznych.
Jakie prognozy dla transportu międzynarodowego na najbliższy czas?
Z prognozowaniem w transporcie jest gorzej niż z pogodą. Jeszcze niedawno prognozowano, że po odblokowaniu Kanału wszystko wróci do normy. Teraz wiemy, że skala opóźnień powstałych w wyniku całej sytuacji jest dużo większa niż mogło się z początku wydawać. Winna jest tu nie tylko ograniczona przepustowość połączeń kolejowych, lecz także oszczędności, które wprowadzili armatorzy. Pomimo że statków nie pływa obecnie mniej niż jeszcze przed pandemią, to wielkie jednostki przestały być tak opłacalne i zastępuje się je mniejszymi. Efektywnie, pomimo takiej samej liczby połączeń jak wcześniej, można przewieźć mniej towaru. Trudniej jest o miejsce, dogodny termin i optymalną stawkę.
Próba prognozy przedstawiałby się więc następująco: do końca maja sytuacja powinna się ustabilizować na tyle, by w drugiej połowie czerwca zaczęły (powoli!) spadać stawki, aż do kolejnego okresu przedświątecznego.
Sam nie ufam tej prognozie w pełni. Czynników wpływających na jej prawdopodobność jest sporo i nie o wszystkich jeszcze wiem. Niedawno rozbrzmiały głosy, również wśród armatorów, że zauważalnej poprawy sytuacji nie będzie do końca roku. Na pewno sprawy nie ułatwiają ani pandemia, zdarzenia losowe, które zaburzają dotychczasową przewidywalną sezonowość. Liczmy więc na najlepsze, ale szykujmy się na utrzymanie wysokich stawek i opóźnienia jeszcze przez jakiś czas.