Jeśli transport lotniczy jest wymagającą gałęzią transportu, to ponadnormatywny transport lotniczy tylko przyczynia się do prawdziwości tego twierdzenia. Transport ponadnormatywny wymaga specjalnych przygotowań, sprawnego przepływu informacji i wcześniejszego zaplanowania całego procesu. Gdy połączy się go ze skomplikowaniem i restrykcjami transportu lotniczego, powstaje mieszanka wybuchowa… Albo wyśmienite case study! O zleceniu, które zmieniło jego podejście do pracy w spedycji opowiada Marcin Samot.
Ponadnormatywny transport lotniczy: na czym polega?
By odpowiedzieć na to pytanie musimy najpierw powiedzieć dwa słowa o transporcie lotniczym jako takim. Transport lotniczy jest najdroższą ale i najszybszą usługą transportową. Z jego użyciem transportuje się najczęściej
- towary o dużej wartości
- towary łatwo psujące się
- próbki towarów handlowych
- zwierzęta
- artykuły spożywcze
- artykuły o małej wadze i rozmiarach
- podzespoły potrzebne na produkcję
- przesyłki terminowe oraz czasowe (np. na promocje lub, jak w przypadku poniższego case study, niezbędne elementy produkcyjne)
Transport lotniczy charakteryzuje się dużymi ograniczeniami. Związane są one z wielkością przestrzeni do przewozu cargo oraz wymogami bezpieczeństwa. Lotnicze cargo wozi się głównie w regularnych samolotach rejsowych, gdzie masa ładunku może wynieść do kilkunastu ton. Używamy także specjalnych samolotów frachtowych cargo, które zabierają ponad 100 ton ładunku.
Z powodu ograniczeń z miejscem przelicznik masy do objętości ładunku w transporcie lotniczym wynosi 1 CBM (metr sześcienny) = 167 kg.
Przesyłając zatem paczkę o wymiarach 1 x 1 x 1 metra i wadze 80 kg, klient płaci wg przelicznika stawkę jak za 167 kg. Jest to ważne przy planowaniu działań ze względu na koszty oraz działania dodatkowe. Poniższe case study pokazuje, jak to wygląda, kiedy chodzi o ponadnormatywny transport lotniczy.
WIĘCEJ O TRANSPORCIE LOTNICZYM
Ponadnormatywny transport lotniczy: case study Marcina Samota
Zapraszamy do przeczytania rozmowy z międzynarodowym spedytorem lotniczym, Marcinem Samotem. Marcin opowiada nam o transporcie, który dobitnie pokazał mu, jak ważne jest dbanie o sprawny przepływ pełnej informacji w spedycji.
Jeśli chodzi o restrykcje i przepisy bezpieczeństwa, transport lotniczy nie ma sobie równych. Zgodzisz się z tym?
Jak najbardziej. Ze względu na warunki, w jakich przewożone są towary, konieczne jest ścisłe przestrzeganie zasad bezpieczeństwa. Nawet mała bateria może stanowić poważne zagrożenie dla transportu. Gdy wybuchnie w telefonie w kieszeni pasażera – mamy drobne poparzenia, zniszczone spodnie, może uszkodzony podłokietnik. Taka sama sytuacja w luku bagażowym może mieć już bardziej niebezpieczny przebieg, a na pewno bardziej kosztowny. Dlatego ważne jest, żeby właściwie oznaczać towary mogące stanowić zagrożenie. Może jest przy tym trochę formalności, ale bezpieczeństwo zawsze się opłaca.
Czy kompletna i szybka informacja na temat towaru wpływa tylko na bezpieczeństwo transportu?
Nie, nie tylko. Jest kluczowa w organizacji całego transportu – pozwala oczywiście na podjęcie odpowiednich środków bezpieczeństwa, ale także na odpowiednie przygotowanie techniczne i sprawną logistykę. A szybkość jej przekazania wpływa na to, ile będzie czasu na przygotowanie, a tym samym na możliwość wystąpienia błędów. Generalnie: im szybciej i im pełniejszą informację dostanę, tym większa szansa, że nic nie pójdzie nie tak.
DLACZEGO WARTO UBEZPIECZYĆ TOWAR?
To dość logiczna zależność, a jednak nie dla wszystkich oczywista. Czy w swojej karierze zetknąłeś się ze zleceniem, które zmieniło twoje podejście do pracy?
Oczywiście! Nawet zdziwiłbym się, gdyby ktokolwiek w TSL nigdy się z czymś takim nie zetknął. W moim przypadku był to transport realizowany kilka ładnych lat temu. Odpowiadałem za ostatni etap transportu z Chin na Śląsk. Zleceniodawca był z Francji, transport docierał samolotem do Amsterdamu, stamtąd odbył się już „drogowy transport lotniczy” do Warszawy. W tym miejscu wkraczałem do akcji ja.
Transport lotniczy z Chin do Polski
Trasa: Shenzhen – Amsterdam – Warszawa – Katowice
Ładunek: maszyna przemysłowa
Wymiary: 2 m x 1 m x 1 m
Waga: 11 ton
W dniu lądowania samolotu dostałem informację o konieczności odbioru i dostarczenia ładunku do wskazanego miejsca. Ładunkiem na Okęciu okazała się być skrzynia o wymiarach 2 m x 1 m x 1 m. Przy stosunkowo niedużych wymiarach przesyłka ważyła aż 11 ton. Stanowiło to utrudnienie z tego względu, że standardowy udźwig lotniskowego wózka widłowego to 4,5 tony. Ponieważ zależało nam na uniknięciu dodatkowych opłat za magazynowanie na lotnisku, musiałem w ciągu kilku godzin ściągnąć na lotnisko dźwig mogący unieść ładunek, załadować skrzynię na ciężarówkę i oddelegować ją na Śląsk.
Dlaczego nie mogła tego zrobić obsługa lotniska?
Mogła to zrobić, jednak ze względu na długi czas oczekiwania i wysoki koszt wolałem zrobić to samodzielnie. Dlatego przyjąłem całość organizacji załadunku na siebie: ściągnąłem ciężarówkę umożliwiającą załadunek od góry i dźwig, załatwiłem przepustki umożliwiające wjazd na płytę lotniska kierowcy i operatorowi dźwigu, wszystko poszło sprawnie. Maszyna była wyposażona w mocowania do wkręcenia haków, więc załadunek dźwigiem nie stanowił większego problemu. Jeszcze tego samego dnia ładunek dotarł do celu.
POZNAJ NASZE WARTOŚCIOWE CASE STUDY
Co w takim razie było w tym transporcie tak problematyczne?
W gruncie rzeczy poza koniecznością natychmiastowego działania, to nic nie sprawiło szczególnego problemu. Informacja była dostarczona w ostatniej chwili i żeby uniknąć dodatkowych kosztów (ogromnych dla tak ciężkiego towaru) musiałem działać błyskawicznie. Na szczęście wszystko poszło dobrze. Potraktujmy to jednak jak kontekst. Dwa tygodnie później (był to piątek) dostałem z lotniska informację, że czeka na mnie do odbioru przesyłka. Chodziło o skrzynię o wymiarach 2 m x 1 m x 1 m i wadze 11 ton. Wiedziony intuicją skontaktowałem się z partnerem we Francji. Okazało się, że zleceniodawca zapomniał mnie poinformować o przesyłce, która wylądowała dzień wcześniej.
Otrzymałem od nadawcy informację, że ładunek był taki sam jak poprzednio. Znowu zależało nam na tempie, więc ponownie ściągnąłem specjalistów, z którymi współpracowałem poprzednim razem. Pojawił się jednak problem, na który nie byłem gotowy: maszyna nie była wyposażona w haki, za które towar miał być zaczepiony do dźwigu tak jak poprzednim razem. Oznaczało to, że dźwig w gruncie rzeczy staje się bezużyteczny. Brakowało nam rysunku technicznego, co uniemożliwiało określenie środka ciężkości. Nie mieliśmy informacji na temat wykorzystanych materiałów, ich wytrzymałości ani możliwości obracania towaru. Chociaż operator dźwigu miał duże doświadczenie przy tego typu realizacjach, próba uniesienia ładunku pasami od spodu została przerwana w momencie, w którym skrzynia zaczęła się wyginać.
Jakie podjąłeś działania w tej sytuacji?
Co tu dużo mówić: czekałem. Znaczy, nie tyle czekałem, co skontaktowałem się z podwykonawcami, od których w przeszłości wynajmowałem wózki widłowe. W związku z brakiem możliwości użycia dźwigu, to właśnie taki sprzęt okazał się być niezbędny do załadunku. Ale specjalistyczne wózki widłowe o udźwigu powyżej 10 ton nie są dostępne od ręki, a to oznacza opóźnienia i koszty, które musi ponieść nadawca. Ostatecznie udało mi się załatwić wózek na środę – w ówczesnej sytuacji (szczyt sezonu budowlanego) trzeba było rezerwować sprzęt z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem, dlatego był to bardzo dobry wynik.
Jak rozwiązała się ta sytuacja? Historia ma jakiś morał?
Sytuacja rozwiązała się tak, że dodatkowe koszty zostały pokryte przez francuskiego zleceniodawcę. Akurat było to dość oczywiste rozwiązanie, gdyż ewidentnie po jego stronie został popełniony błąd: zbyt późne przekazanie zlecenia, brak potrzebnych dokumentów transportowych i informacji o ładunku. A jeśli mówimy o morale…
Organizując wysyłkę towaru o ponadnormatywnej wadze, zleceniodawca powinien na samym początku poinformować nas o wymogach technicznych do manipulowania ładunkiem. Gdybym wiedział od początku, że towar nie będzie wyposażony w haki, działałbym inaczej i nasz partner uniknąłby kosztów związanych z magazynowaniem przesyłki na lotnisku. Dołożyłem wszelkich starań do tego, by obsługa poszła jak najsprawniej, jednakże przez brak odpowiedniego przepływu informacji ze strony nadawcy powstały koszty dodatkowe, których w tym wypadku niestety nie dało się uniknąć.
Nauczony doświadczeniem, obecnie, gdy ktoś zleca mi ładunek ponadnormatywny, na samym początku zadaję pytanie: a są haki?
Marcin Samot – spedytor międzynarodowy z ponad ośmioletnim doświadczeniem w spedycji i handlu. Realizował transporty we wszystkich gałęziach, by ostatecznie ściśle związać się z gałęzią lotniczą.